wtorek, 14 grudnia 2010

Bez prądu, bez kluczy

Koło 22 wysiadłem z tramwaju. Nic nie było w stanie zetrzeć mi banana z twarzy. Mówię tu o uśmiechu, tak gwoli ścisłości. Zapomniałem już nawet o porannych kłopotach z komunikacją miejską. Wyobraźcie sobie, że autobus, który miał mnie zawieźć do Bonarki z powodu przeciążenia osiadł na osi. W efekcie do centrum handlowego jechałem z trzema przesiadkami! Tak jak mówię, w tym momencie o tym nie myślałem, bo poza tym incydentem miałem całkiem udany dzień. Do Bonarki pojechałem celem zakupienia płaszcza – mimo wszystko zaczęło się robić dosyć chłodnawo. Na miejscu czekała już na mnie przyjaciółka, którą poprosiłem, żeby mi towarzyszyła i w razie czego pomogła dokonać wyboru odpowiedniego dla mnie okrycia wierzchniego. Po blisko dwóch godzinach błąkania się po sklepach odzieżowych i nie tylko, opuściliśmy handlówkę. Jak to najczęściej bywa, wyszedłem z pustymi rękami (nie licząc kilograma galaretek w czekoladzie, które dostałem z okazji mikołajek), natomiast moja przyjaciółka stała się szczęśliwą posiadaczką spodni narciarskich i krótkich spodenek. Ciekawe, kto tu kogo zabrał na zakupy?

Potem było jeszcze lepiej. Zjedliśmy (prawie) wspólnie upichcony obiadek. Wbrew pozorom ryba posypana przyprawą do kurczaka w sosie do kurczaka, wcale nie chciała smakować jak kurczak. Zdaje się, że nie zrozumiała aluzji. Niemniej, była zajedwabista, mniam, mniam. Dzień zakończyliśmy obejrzeniem „Pokuty” w reżyserii Joego Wrighta z m.in. Keirą Knightley. Film jest zakręcony do granic możliwości – mam na myśli sposób przedstawienia akcji, a nie fabułę, która jest po prostu dramatyczna. Całe mnóstwo retrospekcji, różnych punktów widzenia na pewne zdarzenia były w stanie spowodować niejeden zawrót głowy i pytanie: „ale o co kaman?”. W każdym bądź razie polecam – świetna historia o fałszu, miłości i pisarstwie.

I to by było na tyle dygresyjnych retrospekcji. Wróćmy do chwili obecnej opisywanego zdarzenia. Wysiadłem z tramwaju z bananem na twarzy i z tymże bananem oraz torbą pełną cukierków szedłem raźnym krokiem do swojego mieszkanka. Myślami byłem już w wannie pełnej gorącej wody. Ooo tak, gorąca kąpiel – tylko tego mi brakowało. Zwłaszcza, że zrobiło się dosyć nieprzyjemnie zimno, a ja pod kurteczką miałem li tylko cienki podkoszulek. Szczerze, nie sądziłem, że będę wracał o takiej porze, a po południu było stosunkowo ciepło (coś koło zera stopni).

Tak więc, tych pięćset metrów dzielących przystanek od bloku pokonałem w iście zawrotnym tempie. Myślę, że zawstydziłbym samego Korzeniowskiego. Będąc parę kroków przed klatką, ogarnęło mnie niedobre przeczucie. Nie, nie był to żaden pajęczy zmysł (zawsze zazdrościłem spidermanowi tego bajeru). Po chwili doszedłem do wniosku, że niepokój wzbudził u mnie brak podświetlenia cyferblatu domofonu. Jak się okazało, uczucie było uzasadnione – w klatce zabrakło prądu. Nie mogłem w związku z tym wklepać magicznej kombinacji cyfr, która zwykle stawiała przede mną drzwi otworem. Jak się domyślacie, klucza od klatki nie mam – nigdy go, do jasnej cholery, nie dostałem. W tym momencie zaczął się mój półgodzinny dramat.

Świadomość, że jestem sam na Nowej Hucie po 22 niemal zwaliła mnie z nóg. Nagle zrobiło się jakby ciemniej, wszystkie dźwięki znacząco się wyciszyły. Dochodziły do mnie jedynie odgłosy podwórkowych libacji alkoholowych. Zrazu zapragnąłem być gdzie indziej. Było już trochę późno na powrót do centrum i zakwaterowanie się u kogoś. Skurczyłem się najbardziej jak potrafiłem i stanąłem w najciemniejszym miejscu. Wyciągnąłem komórkę i wybrałem numer do współlokatora, który wyjechał na imprezę do Warszawy. Po kilkunastu sygnałach usłyszałem w słuchawce jego głos. Chciałem się dowiedzieć czy ma numer telefonu do jakiegoś sąsiada. Niestety, nie miał. Poradził mi czekać aż ktoś będzie wychodził. Fajna rada, pomyślałem, tylko kto wychodzi po 22 z domu na Hucie. Chyba tylko dresy. Przeszły mnie ciarki.

Ale trzeba było działać. Mróz powoli zaczynał mi doskwierać, a w szczególności, palcom u nóg. Na rozgrzewkę poskakałem chwilę, po czym zacząłem krzyczeć. Wiem, mogłem ściągnąć sobie na głowę jakieś nieprzyjemności, ale było mi tak ziiinmo. Ludzi w dzisiejszych czasach łapie straszna znieczulica i totalna obojętność dla tego, co dzieje się wokół. Nikt się nie zainteresował, co też to może się dziać pod ich oknami i kto robi taki straszny raban. Po paru minutach dałem sobie spokój. Z nerwów zacząłem przegryzać cukierki. Czekałem na swoją szansę.

Pół kilo zjedzonych cukierków później, nadarzyła się okazja. W jednym z parterowych mieszkań zapaliło się światło. Do kuchni wszedł około trzydziestoletni mężczyzna w okularach na nosie. Porwał ze stołu nóż i zaczął obierać jabłko. Wznowiłem okrzyki, ale dorzuciłem do tego machanie rękami. Niestety, plastikowe okna okazały się być zbyt dźwiękoszczelne, a sam facet nie miał ochoty wyglądać na zewnątrz. Nie interesowały go zimowe krajobrazy. Trzeba było szybko działać. Ulepiłem pigułę ze śniegu i posłałem ją mocnym rzutem w szybę dzielącą mnie od potencjalnego wybawiciela. Koleś się wzdrygnął, rzucił okiem za okno, a gdy dostrzegł moją osobę machającą szaleńczo rękami, zgasił światło. Już myślałem, że to koniec. W ostatnim przypływie nadziei, złożyłem ręce jak do modlitwy wierząc, że jeszcze jest w kuchni i akurat wygląda przez okno i, oczywiście, nie jest jakimś satanistą. Poskutkowało. Okno się otworzyło, a z ciemności wychynęła głowa mężczyzny. Po krótkim wyjaśnieniu sprawy, co wcale nie było takie łatwe – nie czułem już właściwie twarzy, zszedł na dół i otworzył mi drzwi. Co prawda, jak zauważyłem zszedł z nożem, ale wtedy nie miało to dla mnie znaczenia – gość po prostu był przezorny. Mogłem być przecież nie znającym litości mordercą, czekającym na swoją ofiarę, nie bacząc zupełnie na kilkunastostopniowy mróz. Rzuciłem mu szybkie „dzięki wielkie” i na pełnej prędkości pognałem do mieszkania. Musiałem chwilę odtajać, żeby nie przeżyć szoku termicznego, ale już zaraz mogłem się cieszyć gorącą kąpielą.

I tak to wyglądało. Jakie płyną z tego wnioski? Niech każdy sobie sam, na własną rękę, je wyciągnie. Chętnie poczytam :D Ja wcale nie zmądrzałem. Jak nie miałem kluczy, tak dalej ich nie mam. Powiedzenie „Polak mądry po szkodzie” chyba do mnie nie pasuje.

1 komentarz:

  1. Czekaj czekaj...poszedłeś z kobietą na zakupy. Spędziłeś z Nią cały dzień. Zrobiliście sobie razem obiad. Oglądaliście film i...i nie skończyło się to w łóżku ?!

    To jest nieprawdopodobne. Nie wierzę w tą historię :P Zmyślona. W życiu takie rzeczy nie maja miejsca :)

    OdpowiedzUsuń