sobota, 26 marca 2011

Braterska więź

- Weszliśmy do sklepu. Do Lewiatana. Na zewnątrz świeciło słońce, i to jak. Dawało tak po oczach, że bez okularów ani rusz. Na szczęście mieliśmy takowe, ale w sklepie i tak nie były potrzebne, to je pozdejmowaliśmy. Mówię panu, wiosna pełną parą. Nareszcie. Jak ostatnio znowu było to ochłodzenie, to myśleliśmy, że nas szlag trafi. Nie było co robić. Deszcz zacinał, piź… to znaczy wiał wiatr. Nie było jak z domu nawet wyjść. Rozumie pan? – Wysoki dwudziestolatek wypluwał z wielkim entuzjazmem słowa, które dla jego rozmówcy były zupełnie bez znaczenia.

- Tak, rozumiem. Miałem podobne odczucia – odparł łysiejący już mężczyzna w koszuli pod krawatem z wzorową cierpliwością. – Możesz jednak wrócić do tego, co się wydarzyło dwudziestego trzeciego marca?

Na chwilę zapadła cisza. Chłopak zbierał myśli. Wyglądał jakby się wahał. Zdawał się mieć sprzeczne uczucia co do tego, czy w ogóle powinien mówić o tamtym dniu.

Siedział zgarbiony na dość niewygodnym plastikowym krześle. W małym pomieszczeniu były tylko dwa miejsca siedzące i oba były z całą pewnością równie niewygodne. Oddzielał je stół wykonany z pleksiglasu. Na jednej ze ścian ustawionej bokiem do siedzących znajdowało się ogromne lustro. Jego powierzchni nie znaczyła najmniejsza nawet drobinka kurzu. W ogóle całe pomieszczenie sprawiało pozory niewiarygodnie sterylnego, a podkreślało to dodatkowo mocne białe światło bijące z halogenowych lamp wbudowanych w sufit. Nad lustrem, w ścianie dało się zauważyć płaski ekran ustawiony w dół pod lekkim kątem dla wygody oglądania. W tym momencie był, zaledwie, pozbawioną życia czarną dziurą.

- Oczywiście, że tak. Już mówię. – Entuzjazm młodzieńca wyraźnie przygasł. Radosne iskierki w głębokich, zielonych oczach zamarły. Podobnie uśmiech, szczery i wręcz zaraźliwy, zniknął z wąskich ust chłopaka. Zastąpił go ponury smutek. – Weszliśmy do sklepu. Nie było wielu klientów. Jak wzięliśmy koszyk, to akurat jakaś staruszka wychodziła na zewnątrz. Miała fioletowe włosy, ale teraz to nic dziwnego, one wszystkie mają fioletowe włosy. – W oczach młodzika znowu pojawiły się rozradowane iskierki. – Uśmiechnąłem się do ekspedientki przy kasie. Była bardzo ładna. Wie pan, z tych ładnych niestandardowo. Bardzo fajnie się uśmiechała. Bo widzi pan, odwzajemniła mój uśmiech. Brat mnie wtedy pociągnął. On zawsze gdzieś się spieszy, rzadko potrafi się cieszyć banalnymi sprawami. Taki trochę… sztywniak. Ale proszę mu tego nie powtarzać. Nie powtórzy pan? – Nadzieja w głosie była wręcz namacalna. Na twarzy pojawił się przebłysk nowego uczucia. Coś jakby strach?

- Nie, nie powtórzę. Nie martw się. Niech to pozostanie między nami – powiedział uspokajająco lekko uśmiechając się przy tym.

Mężczyzna w koszuli pod krawatem miał bardzo drapieżny wyraz twarzy. Jego oblicze sprawiało wrażenie maski ulepionej z wosku. Nie pasowały do niej żadne emocje. Niemniej, delikatny uśmiech spowodował, że wokół ust uwydatniły się charakterystyczne zmarszczki. Musiał się kiedyś dużo śmiać. Młodzieniec rozluźnił się lekko. Przymknął na chwilę powieki, jakby usiłując przypomnieć sobie na czym skończył.

- Ekspedientka. Rzuciłem jej jeszcze spojrzenie i zniknąłem między regałami ciągnięty przez brata. Pakowaliśmy do koszyka, to co akurat uznaliśmy za potrzebne. Ryż, makaron, śmietana, olej, dwie czekolady, jedna mleczna, druga bakaliowa. Nie cierpię bakalii, ale mój brat je uwielbia. Wzięliśmy jeszcze, zdaje się, colę i wtedy moją uwagę zwrócił napój o smaku czerwonych pomarańczy, a właściwie jego cena. Wszystkie napoje dookoła kosztowały ponad cztery złote, ale ten jeden rodzaj według metki wartował trzy złote. Od razu pomyślałem, że coś jest nie tak. Pierwsze co zrobiłem, to sprawdziłem datę przydatności do spożycia. O dziwo, była w porządku. Poszukałem też śladów zniszczenia opakowania, jakiejś nieszczelności. Nic. Jacek wziął wtedy napój i włożył go do koszyka. Wzruszył ramionami i…

- I co? – Mężczyzna wyprostował się na krześle. – Kontynuuj.

- I chyba się uśmiechnął. Nie lubię, kiedy tak się uśmiecha. Zazwyczaj później są problemy. – Chłopak przełknął głośno ślinę, co najwyraźniej sprawiło mu niemałą trudność. – Zawsze są problemy.

- Tym razem też? – Mężczyzna rozbudził się wyraźnie. Wpatrywał się przenikliwym wzrokiem wprost w zielone oczy chłopaka. – Były problemy?

W niedużej sali panowała straszliwa duchota. Wyglądało na to, że znowu wysiadła klimatyzacja. Na czoło mężczyzny wystąpiły duże krople potu, które wolno zaczęły spływać po policzkach gubiąc się w kilkudniowym zaroście. Sięgnął ręką do kieszeni spodni, wyciągnął bawełnianą chusteczkę i wytarł twarz.

- Poszliśmy do kasy. – Młodzieniec zamrugał kilka razy i otrząsnął się. – Nie było kolejki. Położyłem koszyk na ladzie. Dziewczyna uśmiechnęła się do mnie. Chciałem do niej zagadać, ale Jacek był tuż obok. Nie spodobałoby mu się to. Pomyślałem sobie, że może następnym razem, jak przyjdę do sklepu, to brat zostanie w domu. Wtedy mógłbym porozmawiać z Alicją. Tak miała na imię, a przynajmniej tak miała napisane na identyfikatorze. Tym razem musiałem sobie podarować. Trochę mi było szkoda. Czasami mam ochotę mu powiedzieć, żeby się odpieprzył ode mnie, ale z drugiej strony to mój brat. Tak się nie robi.

- Często Jacek wchodzi Ci w drogę? – Zapytał widząc rysującą się wyraźnie na twarzy młodzieńca irytację. – Wiesz dlaczego to robi?

- Bardzo często i nie wiem dlaczego. Może po prostu uważa się za starszego.

- A który z was jest starszy?

- Nie wiem, urodziliśmy się praktycznie w tym samym czasie. Tak mi się wydaje. W końcu jesteśmy bliźniakami. To chyba normalne?

- Tak. Normalne. – Odrzekł podczas gdy myślami błądził gdzieś daleko, szukając wyjaśnień w sobie tylko wiadomym miejscu. – Poszliście do kasy. Co dalej? – Po krótkiej chwili wrócił na ziemię i zaraz poluźnił krawat uciskający mocno w szyję.

- Taa, poszliśmy do kasy. Alicja zaczęła wyciągać produkty z koszyka i kasować je po kolei. Miała bardzo delikatne dłonie. Uważam, że nie powinna pracować w takim miejscu. Zasłużyła na lepszy los. Dlaczego ludzie dostają to na co nie zasłużyli? – Pytanie zostało wyraźnie skierowane do mężczyzny i nic nie wskazywało na to, że opowieść będzie kontynuowana przed uzyskaniem odpowiedzi.

- Nie wiem, naprawdę nie wiem – odparł zgodnie z prawdą. – Życie już takie jest, niesprawiedliwe. Nie mamy zbyt dużych możliwości, żeby to naprawić. Ale zawsze warto się starać.

- Tak, jak pan? – Oczy chłopaka zrobiły się duże i były teraz podobne do spodków. – Pan walczy z niesprawiedliwością?

- Staram się – w głosie mężczyzny dało się wyczuć pewne drżenie. Był już zmęczony. Trzydzieści lat w policji kryminalnej. Mało kto widział tyle zła i niesprawiedliwości, co on. Zastanawiał się czasami, czy rzeczywiście jest sens nadal z tym walczyć. Powoli tracił nadzieję, ale daleko mu jeszcze było do poddania się. Niemniej, męczyło go to strasznie.

- To dobrze, potrzebujemy ludzi takich jak pan. – Młodzieniec zdawał się nie zauważać drżenia w głosie policjanta. Nabrał więcej zapału wiedząc, że pomaga przywrócić światu trochę sprawiedliwości. – Kiedy wszystko skasowała, mój brat poprosił jeszcze o paczkę Marlboro. Właściwie to zażądał. Ciężko to było nazwać prośbą. Wie pan, użył takiego, specyficznego tonu. Alicja przestała się uśmiechać, a mnie się zrobiło głupio za brata, ale nic nie powiedziałem. Wbiła cenę papierosów i podała nam kwotę do zapłaty. Przepraszam, ale nie pamiętam ile to było.

- Nic się nie stało. To nie jest ważna informacja – powiedział łagodnie widząc zaniepokojenie na twarzy chłopaka. – Zapalisz? – zapytał wyciągając z pudła stojącego na stole paczkę papierosów marki Marlboro.

- Nie, nie palę, proszę pana – odpowiedział niejako z dumą, kręcąc przy tym głową dla podkreślenia informacji.

- A ja mogę zapalić? – wyciągnął pojedynczego papierosa, a widząc przyzwalające przytaknięcie wsadził go w usta i odpalił od zapalniczki. – Powiedz mi, skoro nie palisz, to dlaczego znaleźliśmy tę paczkę w twojej kurtce?

- Ja trzymam papierosy. Jacek próbuje rzucić palenie. Namówiłem go – wypiął dumnie pierś, jakby zasłużył sobie na odznaczenie honorowe. – Dozuję mu fajki. Gdyby nie ja, wypaliłby całą paczkę w ciągu paru godzin.

- To bardzo dobrze. A ty? Nigdy nie paliłeś?

- Nie, proszę pana, mam swoje zasady – pierś została wyeksponowana jeszcze bardziej. Policjant miał wrażenie, że chłopak zaraz pęknie.

- Nie okłamujesz mnie? – wbił doświadczony wzrok w młodzieńca szukając jakichkolwiek oznak oszustwa.

- Zapewniam pana, że nie. – Mężczyzna nie znalazł nic, co mogłoby wskazywać na kłamstwo dwudziestolatka. Z całą pewnością mówił prawdę.

Gliniarz zaciągnął się mocno, żeby po chwili wypuścić ciemną i gęstą smugę dymu. W małym pomieszczeniu zaraz zrobiło się szaro. Chłopak kaszlnął dwa razy czując jak trujące opary wdzierają się mimowolnie do płuc. Policjant zdawał się tego nie zauważać, ponownie błądząc myślami gdzieś daleko. Ciszę, która zapadła w sali przerywał jedynie lekko słyszalny odgłos spalanego papierosa i świst towarzyszący wydychaniu dymu.

Młodzieniec położył ręce na kolanach i lekko pochylił głowę. Nie ważył się zakłócać ciszy, nie chciał przeszkodzić mężczyźnie, który podczas tego niedługiego czasu stał się jego idolem, wzorem do naśladowania. W głowie chłopaka pojawiła się myśl o wstąpieniu do policji. Nie był jeszcze na to za stary, a mógł się poszczycić całkiem niezłą sprawnością fizyczną. Przeszedłby szkolenie, pozdawałby egzaminy. Wręczyliby mu odznakę i broń, i mógłby również pomagać zaprowadzać sprawiedliwość na świecie.

Z rozmyślań wyrwało ich głośne lecz nienatarczywe buczenie, które wkradło się w niemal zupełną ciszę panującą w pomieszczeniu. Klimatyzacja raczyła się jednak włączyć. Najwyższy czas. Duszne od ciepła i dymu powietrze zaczęło powoli się klarować. W krótkim czasie zrobiło się przyjemnie chłodno. Orzeźwienie spłynęło na pogrążonych w ciszy mężczyzn.

Obaj w tym samym momencie otrząsnęli się, próbując zrzucić z siebie resztki ostatnich myśli. Policjant zgasił tlącego się wciąż peta w popielniczce i powoli przeniósł spojrzenie na młodzieńca. Ten jakby wyczuwając wzrok, podniósł głowę. Byli gotowi kontynuować.

- Kwota podana przez Alicję nie zgadzała się. Jacek wiedział, że nie będzie się zgadzać. Specjalnie to zrobił, specjalnie wybrał ten napój. Miał ochotę się kłócić. Tak po prawdzie, to on zawsze chce się kłócić. Czerpie z tego radość. To go podnieca. Rozumie pan?

- Tak. Rozumiem, oczywiście, że tak. – Tak naprawdę nie rozumiał tego. To nie było normalne. Nie można o kimś powiedzieć, że jest zdrowy, kiedy czerpie perwersyjną wręcz przyjemność z prowadzenia kłótni dla samego faktu kłócenia się. I to o taką pierdołę. – Mów dalej.

- Powiedział, że nastąpiła pomyłka i zaraz zapytał o cenę napoju, którą Alicja wbiła. Jego głos ociekał jadem i uśmiechał się w bardzo paskudny sposób. Nazwałbym to raczej karykaturą uśmiechu. Tylko źli ludzie potrafią się tak uśmiechać, a on był wtedy zły. Często jest zły, bardzo często. W każdym bądź razie Alicja przestała się uśmiechać. Musiała coś wyczuć. Chyba już wiedziała, że będzie miała z nim kłopot. A ja siedziałem cicho, bałem się coś powiedzieć. Boże, co za tchórz ze mnie. Chciałem, żeby dał sobie spokój, ale nie potrafiłem tego przekazać. A ona patrzyła na mnie. Nie było już miejsca na radość. Jej wzrok mówił, że to nie jej wina, ale Jacek tego nie rozumiał, nie chciał rozumieć.

- Ale co się stało? Staraj się mówić po kolei. Wiem, że to trudne. Pewne wspomnienia bolą, ale musisz się z tym zmierzyć. – Słowa chłopaka były coraz bardziej chaotyczne. Mężczyzna starał się jak mógł zawrócić go na właściwe tory myślenia. – Nie jesteś tchórzem, pamiętaj o tym.

- Jestem, ale da się z tym żyć. – Na twarzy młodzieńca znowu zawitał lekki i niewinny uśmiech. – Alicja odczytała cenę wyświetloną na monitorze. Była wyższa o złotówkę z czymś niż ta zapisana na metce. Jacek powiedział jej, że cena powinna być niższa. Wtedy przeprosiła nas grzecznie i wyszła zza lady. Chyba poszła sprawdzić tę metkę. Po chwili wróciła i powiedziała, że nie rozumie, dlaczego komputer liczy ten napój z taką a nie inną ceną. Niech pani coś z tym zrobi, rozkazał mój brat, a ona uniosła bezradnie ręce i wyszeptała właściwie, że nie może. Wezwałaby kierownika, ale akurat gdzieś wyszedł i miał wrócić za pół godziny. Jacek nie należy do ludzi cierpliwych. – Chłopak zapatrzył się w punkt na prawo od głowy mężczyzny i zamilkł. Cisza przedłużała się, ale policjant nie chciał ingerować. Nie teraz, kiedy miało nastąpić rozwiązanie. Czekał cierpliwie i w końcu się został wynagrodzony ostatnią częścią historii. – Z całą pewnością nie należy do ludzi cierpliwych. Strasznie go męczy czekanie. Teraz też nie miał ochoty czekać. Wydarł się na Alicję. Zaczął ją wyzywać od nieuków i niekompetentnych suk. Biedna dziewczyna skurczyła się, nie wiedziała co odpowiedzieć. Uparcie twierdziła, że to nie jej wina i nie może z tym nic zrobić. Jacek nie wytrzymał i… i uderzył ją. Pięść trafiła Alicję pod oko. Rzuciło nią na półki z alkoholem stojące za jej plecami. Posypały się butelki, które kakafonicznie rozbijały się o posadzkę. Alicja stała zdezorientowana przyciskając dłoń do twarzy. Dostrzegłem w odsłoniętym oku łzy. Jacek też to zauważył. Nie lubił płaczu. Drażniło go to. Przeskoczył ladę i znalazł się tuż przy dziewczynie. Opamiętała się na tyle, żeby zawołać o pomoc. A ja stałem z boku i się przyglądałem. Patrzyłem jak w ręce Jacka pojawia się nóż motylkowy. Jak na filmie puszczonym w zwolnionym tempie, widziałem jak odchyla ciało i wypuszcza uzbrojoną dłoń w brzuch sparaliżowanej strachem Alicji. Patrzyłem jak stoi bezradnie, a nóż raz za razem zanurzał się w jej ciele. Stałem równie bezradnie jak ona. Widziałem jak z jej radosnych do niedawna oczu wycieka życie. Nawet kiedy osunęła się na ziemię i już była… Nawet jak już… nie żyła, on ją dalej dźgał. – Z oczu młodzieńca popłynęły szczere łzy. Głos mu się łamał. Bez wątpienia był wykończony. – Stałem tam i nic nie mogłem zrobić.

- Dobrze już, wszystko będzie dobrze, synu – zaczął go uspokajać łagodnym głosem. Co dziwne poczuł żal i litość dla siedzącego naprzeciwko dwudziestolatka. Nie powinien. Musiał oddalić od siebie nieracjonalne emocje i zakończyć sprawę. – Michał? Mogę Ci mówić Michał? Tak masz na imię? Michał, chciałbym, żebyś jeszcze coś zobaczył – wziął nieme przytaknięcie za zgodę na używanie jego imienia.

Czarny ekran rozbudził się, jakby sterowany myślą policjanta. Z początku nic się nie działo. Czerń zamieniła się w błękit. Zaraz jednak pojawił się obraz. Na ekranie widać było ladę sklepową, przy której stała ekspedientka. W kadrze pojawiła się sylwetka należąca do wysokiego mężczyzny. Położył na ladzie koszyk, a kobieta zaczęła kasować znajdujące się w nim produkty. Po chwili sięgnęła nad ladę i z komory wyjęła jakiś mały przedmiot i podała klientowi. Nie było dźwięku, ale najwyraźniej rozmawiali i to w bardzo ożywiony sposób. Mówił głównie mężczyzna, swoją wypowiedź argumentując zamaszystymi ruchami rąk. Nagle prawa dłoń wystrzeliła w twarz kobiety, która zatoczyła się na półki z alkoholem. Mężczyzna przeskoczył ladę i zadał serię ciosów w korpus ekspedientki. W jego dłoni błyszczał podłużny przedmiot – nóż. Mimo kiepskiego obrazu można było zaryzykować porównanie napastnika z siedzącym przed policjantem chłopakiem.

- Powiedz mi, czy rozpoznajesz mężczyznę na filmie? – zapytał twardo wyjmując jednocześnie z pudła na stole jakiś przedmiot. – Kto jest na filmie?

- Ttto mój brat, Jacek Adamczyk.

- Jesteś tego całkowicie pewny? – Kolejne pytanie zadane bez okazania jakichkolwiek emocji spadło na młodzieńca przyciskając go jeszcze bardziej do ziemi.

- Tak, jestem pewny – odpowiedział, po chwili zawahania.

- Powiedz mi, Michale, gdzie teraz jest Jacek? Gdzie jest twój brat? – Ton pytania sugerował, że od odpowiedzi będzie zależeć zbawienie całego świata.

Po raz kolejny, w pomieszczeniu zapadła względna cisza. Chłopak przestał łkać. Starł dłonią pozostałe na twarzy łzy. Ponad dźwięk pracującej klimatyzacji wzniósł się coraz bardziej gwałtowny oddech młodzieńca, odznaczający się delikatnym charczeniem. Policjant zaniepokoił się i wstał odsuwając krzesło.

- Dokładnie tu! – Chłopak podniósł głowę i wpatrzył się w stojącego mężczyznę oczami zimnymi jak lód. Barwa głosu była również zupełnie inna, głębsza i zdecydowanie nieprzyjemna.

Nagłym ruchem zerwał się z miejsca i runął całym ciałem na oniemiałego policjanta, bez większych problemów zaciskając dłonie na jego szyi. Przewrócili się na zimne płytki pokrywające podłogę pomieszczenia. Okazało się, że wbrew pozorom chłopak był bardzo silny. Przygwożdżony mężczyzna nie miał większych szans. Żałował, że postąpił wbrew rozsądkowi i pozwolił na zdjęcie młodzieńcowi kajdanek. Tracąc powoli świadomość i kontrolę nad ciałem, wypuścił przedmiot trzymany w ręce. Nacisk nie zmalał ani przez chwilę. Wsparcie już tu pewnie biegło, ale mieli małe szanse, że zdążą.

Dlaczego życie jest takie niesprawiedliwe, pomyślał jeszcze zanim stracił świadomość.

Na posadzce leżał kawałek plastiku. Dowód osobisty. Zdjęcie przedstawiało chłopaka przed dwudziestką z krótkimi, ciemnymi włosami. Nawet na czarnobiałej fotografii można było zauważyć niesamowitą głębię w jego oczach. Dokument należał do Michała Jacka Adamowicza.