niedziela, 17 lipca 2011

Pięknooka

Czterdzieści minut – tyle wynosiło spóźnienie pociągu pospiesznego relacji Szczecin – Przemyśl. Nieduży tłumek podróżnych zalegający na krakowskim dworcu dał znać przytłumionym głosem o ogólnym niezadowoleniu zmieszanym z ulgą wynikłą z wjazdu składu na właściwy tor. Każdy poderwał swoje bagaże i wolnym krokiem zbliżył się do torowiska. Kiedy pociąg się zatrzymał drzwi do wagonów stanęły otworem i zaczął się z nich wylewać potok ludzi. Zmęczone twarze, podkrążone oczy, potargane włosy, zaciśnięte usta, pomięte ubrania – tak wyglądają podróżni wysiadający z żelaznego piekła na kółkach.

Pociąg w dużej mierze opustoszał, toteż nie miałem większych problemów ze znalezieniem wolnego przedziału, zwłaszcza, że poza niewielką torbą, tak zwanym bagażem podręcznym, nie byłem zbytnio obciążony i mogłem po rozdaniu kilku kuksańców wejść jako pierwszy. Okno było otwarte, ale i tak dało się wyczuć w powietrzu charakterystyczny zapach, jakby mieszankę kurzu i metalu. Rzuciłem torbę na półkę bagażową i zająłem miejsce przy oknie. W tym czasie ktoś już zdążył się dosiąść. Nie było żadnego „przepraszam, czy można”. Skoksowany koleś o tępym wyrazie twarzy usiadł przy drzwiach przodem do kierunku jazdy – jak najdalej ode mnie. Zaraz też wyciągnął Men’sHealtha i zabrał się za lekturę lekko przy tym marszcząc brwi. Mimo nietaktownego zachowania nie miałem mu tego za złe. Nawet ucieszyłem się trochę na jego towarzystwo, ponieważ skupienie na magazynie zahaczające o nie lada wysiłek mentalny bawiło mnie niezmiernie.

Do mojego przedziału nikt już więcej nie wsiadł. Najwyraźniej ludzie boją się jeździć w towarzystwie przepakowanych gości zajmujących niemalże jedną czwartą powierzchni. On siedział w swoim kątku, ja w swoim, nie wchodziliśmy sobie w drogę, zajęliśmy się każdy swoją lekturą. W międzyczasie do przedziału wparował całkiem uprzejmy i co ważniejsze trzeźwy konduktor. Szybko sprawdził bilety i pomknął dalej.

Krajobraz za oknem przesuwał się w zdecydowanie za wolnym tempie, ale wystarczającym, żeby pęd powietrza wpadającego przez otwarte okno wyklarował trochę atmosferę. Przykry zapach pociągu coraz mniej dawał się we znaki, choć na każdej stacji natężenie odoru na powrót wzmagało się niepomiernie. Mijaliśmy miasto za miastem. Ludzie wysiadali i wsiadali, ale nadal nikt nie miał najmniejszego nawet zamiaru pakować się do zajmowanego przeze mnie i kolegę Koksa przedziału. Brałem to za dobrą monetę. Szczerze powiedziawszy nie lubię tłoku, a zwłaszcza w pociągu. Mniej ludzi w przedziale – więcej deficytowego powietrza na łebka.

Sytuacja odmieniła się dopiero w Tarnowie i to, powiedziałbym, diametralnie. Słusznych rozmiarów czytelnik Men’sHealtha wysiadł na niedawno odnowionym dworcu, a do mojego przedziału napłynęła fala ludzi.

- Wolne? – w drzwiach przedziału stanęła kobieta, której do szczupłej było równie daleko, co polskim pociągom pospiesznym do tegeve. Pierwsze skojarzenie: Jabba z Gwiezdnych Wojen i tak też ją zacząłem nazywać w myślach.

Nie czekając na odpowiedź zaczęła przeciskać się przez drzwi. Za nią stał mężczyzna w podobnym wieku, ale już normalnych rozmiarów. Mógłbym przysiąc, że zniecierpliwiony pchnął kobietę, w wyniku czego udało jej się zająć całkiem sporą część ładowną przedziału. Z głośnym westchnieniem usiadła na miejscu poprzedniego współtowarzysza podróży, Koksa. Popychacz umiejscowił się naprzeciwko niej. Oczywiście zanim to uczynił, zajął się bagażami, zarówno swoimi jak i jej. Chyba byli parą, co później potwierdziły ich quasi rozmowy.

Już myślałem, że dalsza część podróży będzie istnym koszmarem z ciągle szczebioczącą i pocącą się jak stary parowóz Jabbą i jej cichociemnym facetem sprowadzonym do roli popychacza i tragarza. Na szczęście w tym momencie pojawiła się ona. Dwudziesto kilku letnia dziewczyna o zupełnie przeciętnych rysach twarzy, długich blond włosach lekko skręconych przy końcówkach. Z postury była raczej szczupła, a luźna pseudo opończowata bluzka ukrywała kształt i rozmiar piersi. Niemniej, to co momentalnie przykuło moją uwagę były oczy – niesamowite, jasno niebieskie, wodniste z ciemniejszym obramowaniem, nadającym spojrzeniu intensywności i iluzji niezbadanej głębi. Poczułem, to co wielu z was nazwałoby miłością. Dla mnie było to pragnienie, pragnienie, które potrzebowało natychmiastowego ugaszenia, bo w innym wypadku prowadziłoby do śmierci. Pięknooka zajęła miejsce vis a vis mnie. Podręczną torebkę położyła obok siebie, wyjęła z niej słuchawki, które podłączyła do telefonu komórkowego i zaraz odcięła się od świata zewnętrznego.

Póki siedziała z otwartymi oczami, korzystałem z ciemności panujących na zewnątrz i oglądałem jej odbicie w szybie. Od czasu do czasu ryzykowałem spojrzenie w jej przyciągające niczym magnes oczy. W takich chwilach przeklinam swoją nieśmiałość. Strasznie chciałem coś do niej powiedzieć, zagaić rozmowę, poznać Pięknooką, albo przynajmniej jej imię. Wkrótce straciłem okazję. Jej coraz częściej opadające powieki, w pewnym momencie już się nie otworzyły – dziewczyna zasnęła, a ja popłynąłem w krainę wyobraźni, gdzie mogłem do woli oglądać Pięknooką i podziwiać jej oczy.

Zrazu kontemplacje zostały przerwane przez kichnięcie, które z całą pewnością wstrząsnęło pociągiem na tyle, że byliśmy o krok od wykolejenia się. Źródłem niebezpiecznego kichnięcia była oczywiście Jabba. Rzuciła okiem na śpiącą Pięknooką, później przeniosła spojrzenie na mnie. Myśląc, że nikt nie zwraca na nią uwagi, wytarła ręce, w które kichnęła o fotel, a później o swoje spodnie. Widząc tę scenę odbitą w oknie przedziału wzdrygnąłem się z niesmaku. Popychacz w ogóle nie zareagował, zapewne był przyzwyczajony do takich akcji. Z każdą chwilą coraz bardziej nienawidziłem parki. Przynajmniej nie obudzili Pięknookiej.

Dalej było już tylko gorzej. Okazało się, że Jabbie jadaczka nie zamykała się w ogóle. Wcześniej nie zwracałem na to uwagi pochłonięty myślami o Pięknookiej, ale teraz nie mogłem się już na niczym skupić i mimo woli słuchałem. Nawijała o wszystkim i o niczym. Wysłuchałem jacy to jej znajomi są mądrzy, bo zapamiętali drogę do jej domu i nie musiała po nich wyjeżdżać. Dowiedziałem się szczegółów remontu, który przeprowadzaj jej ojciec. Wieść o śmierci jej ukochanego pieska w ogóle mną nie wstrząsnęła, pomyślałem nawet, że psiak wywinął się ze straszliwych objęć Jabby. Popychacz siedział i ograniczał się do posłusznego przytakiwania. Nie byłem pewny czy ją w ogóle słuchał. Mierziła mnie jego postawa. Skoro miał dość, czemu nie powiedział jej, żeby się zamknęła. To że on potrafi się wyłączyć i nie słuchać, nie oznacza, że każdy tak potrafi. Przypomniała mi się w tym momencie scena z Dnia Świra, kiedy Adaś grany przez Marka Kondrata jedzie pociągiem w towarzystwie blablających kobiet.

Kolejną większą bazą przesiadkową był Rzeszów. Znowu jedni wysiadali, inni wsiadali, choć tych wsiadających było już zdecydowanie mniej. W moim przedziale nic się nie zmieniło. Nikt się nie dosiadł, nikt nie wysiadł. Jabba nadal gadała, Popychacz posłusznie przytakiwał, a Pięknooka spała z głową opartą o zagłówek.

Na następnej stacji wysiadałem. Tym razem chciałem zobaczyć Łańcut. Zastanawiałem się czy Pięknooka go widziała. Jednak na zastanawianie się nie było czasu. Został mi jakiś kwadrans, a trzeba było parę spraw uporządkować. Żałowałem trochę, że nie wziąłem z domu wszystkich swoich narzędzi – noszenie przy sobie całego tego żelastwa nie było zbyt praktyczne.

Na spokojnie schowałem do torby Enucleation, Evisceration and Exenteration of the Eye pana Michaela E. Migloriego. Jak zawsze książkę owinąłem ściereczką, żeby rogi się nie pozaginały. Przenoszenie książek z miejsca na miejsce strasznie niszczy okładki, a szczególnie wożenie ich w torbach podróżnych – trzeba jednak sobie jakoś radzić. Z bocznej kieszeni wyjąłem brzytwę, pamiętającą jeszcze czasy pierwszej wojny światowej – jedyna rzecz jaka została mi po dziadku. Palcem sprawdziłem jej ostrość. Była akuratna, ale zakodowałem sobie, żeby ją później jeszcze podostrzyć.

Jabba zaczęła właśnie mówić o tym, jak kserokopiarka u niej w pracy zepsuła się i jakie przez to wszyscy mieli problemy. Narzekała, że musiała biegać dwa piętra niżej, żeby zrobić odbitki jakichś dokumentów, a windy w budynku oczywiście nie było. Popychacz grzecznie przytakiwał. Dwa kroki w stronę drzwi do przedziału ustawiły mnie dokładnie miedzy parką. Kiedy ciąłem płynnie tętnicę szyjną Popychacza, Jabba nadal ciągnęła historię o niezwykle przystojnym woźnym, którego wezwano do naprawy maszyny. Tym razem jednak nie było przytaknięcia. Z rozciętej tętnicy trysnęła krew. W przedziale zapadła cisza dopiero kiedy się odwróciłem i stanąłem naprzeciwko kobiety z ociekającą krwią brzytwą w ręce. Jabba zamilkła, nie mówiła, nie krzyczała – była w szoku. Szeroko rozwartymi oczami patrzyła w chłopaka, który słabnącymi dłońmi próbował zatamować upływ krwi. Jej nalana twarz wyrażała autentyczne przerażenie, a w oczach dało się zauważyć błaganie o litość. Chwilę później jej twarz już niczego nie wyrażała, zamieniła się w martwą maskę, a oczy coraz szybciej gasły, aż zmatowiały zupełnie. Wszystko odbyło się w zupełnej ciszy, a ja tak kocham ciszę – daje dużo do myślenia.

Pozostała jeszcze jedna rzecz do zrobienia, a czas nieubłaganie upływał. Wytarłem ostrze brzytwy o spodnie Popychacza i schowałem do bocznej kieszeni torby, którą zaraz dla wygody zdjąłem. Wygrzebałem z niej lateksowe rękawiczki, chloroform, słój z formaliną, nożyczki i łyżeczkę do enukleacji (wszystko oczywiście sterylnie zapakowane – nie jestem potworem). Spojrzałem na śpiącą Pięknooką. Wyglądała niezwykle uroczo, nie chciałem jej zbudzić – nie było przecież takiej potrzeby.

***

Wychodząc z przedziału zasunąłem dokładnie zasłony i zasunąłem drzwi. Do Przemyśla jeszcze trochę zostało, a miałem na uwadze dobro dziewczyny – powinna się wyspać, później mogła już nie mieć okazji do spokojnego snu. Jabba i Popychacz z pewnością jej nie niepokoili, konduktorzy też nie powinni byli przeszkadzać aż do końcowej stacji. Miała czas na odpoczynek.

Na peronie usiadłem na ławeczce pod dachem i patrzyłem na oddalający się powoli pociąg. W końcu byłem u celu. Otworzyłem torbę i wyciągnąłem z niej słoik. Jeszcze raz spojrzałem w te niesamowicie jasnoniebieskie oczy, wodniste z ciemniejszym obramowaniem, nadającym spojrzeniu intensywności i iluzji niezbadanej głębi.

- Jesteśmy w Łańcucie, Pięknooka.